poniedziałek, 14 grudnia 2015

Czekolada i płynne złoto czyli Halawa z wanilowym masłem klarowanym "Palce Lizać

Odkąd na stałe mieszkam i pracuję w Centrum Promocji Zdrowia w Tarasce, w którym posiłki przygotowują znakomici kucharze, nie mam zbyt wiele okazji do gotowania. Przyznam, że to jedna z rzeczy, których mi tu najbardziej brakuje. Ale jak tu gotować, kiedy 3 razy dziennie pod nos podają Ci pyszne jedzenie. Każdy kto choć raz był w Tarasce i próbował tutejszego jedzenia wie, z jakimi dylematami zmagam się na co dzień. Uwierzcie, nie jest łatwo :P 

A zatem w obecnym czasie, aby rozgościć się na dłużej w kuchni, potrzebuję naprawdę silnego bodźca. Takiego jak ostatni dzień konkursu, w którym stawką są litry produktu, który w Indiach zwykło nazywać się płynnym złotem. Mowa oczywiście o ghee czyli maśle klarowanym. I to nie byle jakim, bo przygotowywanym z pasją i dbałością o najdrobniejsze szczegóły przez "Palce Lizać".

Ghee ma niezliczoną ilość zalet i bardzo szerokie zastosowanie. Jest też przyjazny alergikom. Na jego temat możnaby pisać wiersze. Wiele z tych informacji znajdziecie na stronie http://palcelizac.co/ Ja przejdę od razu do rzeczy. Pół dnia zastanawiałam się, czym podbić kubki smakowe jurorów maślanego konkursu. Wreszcie zdecydowałam się postawić na czekoladową wariację mojego ulubionego deseru sprzed kilku lat: halawy. Halawa to tradycyjny hinduski pudding przygotowywany na bazie kaszy mannej. Moja wersja trochę różni się od oryginału: zamiast tradycyjnej kaszy mannej, użyłam razowej kaszki orkiszowej (bezglutenowcy z powodzeniem mogą ją zastąpić kaszą kukurydzianą). Mleko krowie zastąpiłam domowym mlekiem z orzechów nerkowca. W mojej halawie nie ma też cukru: posłodziłam ją daktylami i ksylitolem (ale możecie użyć tego, co akurat macie pod ręką). Do podprażenia kaszy orkiszowej użyłam masła klarowanego z laską wanilii, co dodatkowo wzmocniło smak. Nigdy nie widziałam jeszcze przepisu na halawę z czekoladą, ale parę dni temu z Hiszpanii przywiozłam gorzką czekoladę słodzoną stewią, aż żal byłoby jej nie wykorzystać, prawda? 

I tak w kilka minut powstał lżejszy od oryginału, lecz równie pyszny i mocno czekoladowy deser. Dla podbicia smaku możecie podawać go z kokosową bitą śmietaną, pyłkiem pszczelim, jagodami goji i tym, co Wam jeszcze przyjdzie do głowy. A Ci, którzy nie liczą kalorii powinni skusić się dodatkową na podanie halawy z masą kajmakową (najlepiej wegańską) lub polewą czekoladową. 
 
SKŁADNIKI:
 na cztery małe porcje lub dwie duże
1/2 szkl. kaszy mannej orkiszowej (możecie też użyć zwykłej lub kukurydzianej)
1- 1,5 Łyżki masła klarowanego z wanilią (ja użyłam tego: http://palcelizac.co/)
1/2 szkl. orzechów nerkowca (ew. orzeszków ziemnych, włoskich lub migdałów)
4 daktyle
2 Łyżki ksylitolu (lub dowolnego słodzika) lub więcej według upodobań
50g gorzkiej czekolady (ja użyłam czekolady słodzonej stewią)
1/4 łyżeczki mielonego kardamonu 
laska wanilii (opcjonalnie)

PRZYGOTOWANIE:
Orzechy, daktyle i pokruszoną czekoladę wsypać do wysokiego naczynia i zalać wrzątkiem (ok. 1,5-2szkl.- woda powinna wychodzić trochę ponad poziom orzechów) i odstawić na kilka minut. Na patelni z grubym dnem rozpuścić ghee, dodać kaszę orkiszową i prażyć na małym ogniu przez kilkanaście minut do uzyskania złotego koloru i pięknego orzechowego zapachu. Uważajcie, aby nie przypalić. W międzyczasie zblendujcie orzechy i czekoladę i zagotujcie z rozłupaną laską wanilii (jeśli używacie) i kardamonem. Cały czas mieszając uprażoną kaszę, stopniowo dolewajcie gorący orzechowy napój. Mieszać jeszcze przez kilka minut . Z podanej ilości płynu powstanie dość gęsta masa. Jeśli wolicie, możecie ją bardziej rozrzedzić (nawet do konsystencji budyniu). Aby nadać puddingowi formę, przełóżcie go do dowolnej filiżanki, zwilżonej wcześniej ciepłą wodą, odwróćcie i wyłóżcie na talerz. Na koniec przyozdóbcie ulubionymi dodatkami.
Jak sądzicie - czy taki deser sprawdził by się na Waszym świątecznym stole ?  



środa, 19 sierpnia 2015

Aby sałatka była zdrowa ...



Sałatka po ajurwedyjsku
1 mała sałata strzępiasta, rzymska lub inna ulubiona
2 duże pomidory malinowe
1 dojrzałe avocado
½ papryki czerwonej
garść ulubionych kiełek (tu rzodkiewki)
2 plastry ananasa
3 Łyżki prażonego sezamu
sok z ½ cytryny
sól, pieprz
opcjonalnie szczypta czarnej soli (kala namak)

Wszystkie warzywa i ananasy namoczyć na co najmniej półgodziny w zimnej wodzie. Po tym czasie porwać sałatę na duże liście, pomidory pokroić na ósemki, avocado i paprykę na paski, ananasa na duże trójkąty. Wymieszać wszystkie produkty i odstawić na chwilę, aby smaki się połączyły.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Sattvic State of Mind - cz. II


Nie chcąc zarzucać Was treścią po tak długiej przerwie, wczorajszego posta podzieliłam na dwie części. Dziś zatem trochę więcej o samych warsztatach gotowania wg Ajurwedy.

 Jeśli chodzi o odżywianie od paru lat byłam na etapie dobrego blendera kielichowego. Odżywiałam się zdrowo, w miarę świadomie, niejedno też na temat zdrowia i ajurwedy przeczytałam. I kiedy już myślałam, że to jest moje optimum, znalazłam się na kolejnych warsztatach gotowania wg Ajurwedy. Miałam tam przyjemność asystować Monice Dąbrowskiej, cudownej nauczycielce, która w kilka dni pokazała nam ten metaforyczny thermomix. I zdziwicie się, ale wcale nie chodzi tu o same potrawy, a o wspomniany w tytule Satwiczny stan umysłu, którego każda z nas mogła na tych warsztatach doświadczyć. Aby wyjaśnić, czym jest Satwa, muszę odwołać się do Ajurwedy. Ajurweda mówi o tzw. gunach czyli trzech podstawowych jakościach umysłu: Tamas, Rajas i wspomniana już Satwa. Satwa to jasność umysłu, lekkość, przejrzystość w działaniu, właściwy ogląd sytuacji. Rajas to rozgorączkowanie, ostrość, skupienie na konkretnym zadaniu. Tamas zaś to ciężkość, otępienie, letarg, bezwład.  Każda z tych właściwości jest nam potrzebna i każda występuje u nas w cyklu dziennym, tygodniowym, miesięcznym i rocznym. Stan najbardziej pożądany, w którym działamy z największym spokojem i największą skutecznością to Satwa. Jednakże kiedy np. musimy szybko załatwić jakąś sprawę, potrzebny nam wyrzut adrenaliny - poziom rajasu wzrośnie. Natomiast, aby zasnąć potrzeba nam odrobiny tamasu. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy rajas i tamas utrzymują się przez dłuższy okres czasu. Wtedy pojawia się agresja, nadmierny stres lub w przypadku tamasu ociężałość, rozleniwienie, a nawet depresja.
Można powiedzieć, że życie jest taką grą 5 żywiołów (o których więcej już wkrótce) i trzech gun. Kiedy zaczynasz tę grę obserwować w sobie, a także w środowisku zewnętrznym, zyskujesz świadomość wpływu, jaki ma na Ciebie pożywienie, ludzie, którymi się otaczasz, sposób, w jaki radzisz sobie ze stresem i z emocjami, styl życia, jaki prowadzisz - bo to właśnie te czynniki mają wpływ na stan naszego umysłu. Kiedy już jesteś tego świadomy, nie ma więcej miejsca dla wątpliwości, na temat tego jak ważne jest pełnowartościowe, zdrowe jedzenie, medytacja, umiejętność relaksu, osiąganie satysfakcji w życiu osobistym i zawodowym. A kiedy już to wiesz i kiedy choć raz zaznasz Sattvic State of Mind  - nie ma odwrotu. Już zawsze będziesz do tego dążyć. Tak więc uważaj: to droga wspaniała, ale niełatwa - wymaga nie lada dyscypliny. Ale co tu dużo mówić - WARTO.

A wracając do warsztatów - Satwy doświadczyłam już nie raz - za sprawą medytacji, technik oddechowych, a także za sprawą odpowiedniego jedzenia. Ale to ostatnie nie zdarzało się wbrew pozorom tak często i bez stuprocentowo satwicznego jedzenia nie było tak pełne. Owszem, gotowałam zdrowo, co więcej gotowałam smacznie, ale jednak czegoś tam brakowało -  I o tym CZYMŚ były właśnie te warsztaty - o tym jak łączyć, co łączyć, o sposobach przygotowywania, o atmosferze, o najwyższej jakości jedzenia - w skrócie o SATWIE. A przepyszne, niemal wystawne dania były tylko i aż przy okazji :) Podpisuję się pod tym rękoma, nogami i tym oto elektronicznym piórem. Serdecznie Was zapraszam, bo tak naprawdę dopiero zaczynamy i będziemy w tym bardzo regularni - tak więc jeśli Was tam nie było - nic straconego . Kolejna edycja już we wrześniu. Więcej na www.centrumtaraska.pl





 Na koniec podzielę się z Wami przepisem na słodkość, którą przygotowałyśmy w tak zwanym międzyczasie. Bakaliowo- orzechowe kuleczki na powarsztatową parapetówkę jednej z uczestniczek. Koniecznie spróbujcie :)

PRZEPIS NA SŁODKIE KULECZKI 


I MIGDAŁOWO- KAROBOWE
1 szkl. namoczonych migdałów
3/4 szkl. namoczonych daktyli lub rodzynek
3 Łyżki karobu (lub kakao)
3 Łyżki pasty kokosowej (creamed coconut)
3-4 Łyżki ulubionego syropu (polecam daktylowy)

II RÓŻANE
1,5 szkl. namoczonych pestek słonecznika
3/4-1 szkl. daktyli lub rodzynek
parę łyżek mielonych orzechów i/lub wiórek kokosowych
1,5 Łyżki wody różanej
1 łyżeczka kardamonu

prażone wiórki kokosowe lub grubo mielone orzeszki ziemne do obtoczenia

PRZYGOTOWANIE:
Podane proporcje są orientacyjne. Zasady są proste. Możecie użyć każdego rodzaju orzechów, migdałów i pestek. Namoczcie je i odsączcie z wody. Następnie zmielcie dość drobno i dodajcie moczone suszone owoce i pozostałe składniki. Dosłodzcie syropem według uznania. Jeśli masa jest za rzadka dodajcie suchych składników jak suche mielone orzechy, wiórki kokosowe, pasta kokosowa, karob. Możecie dowolnie mieszać składniki o ile w efekcie otrzymacie masę, z której będziecie w stanie ulepić zgrabne kulki. Na koniec obtoczcie je w wiórkach kokodowych, orzechach lub prażonym sezamie.

Kulki idealnie nadają się na przyjęcie z "finger food" lub kiedy wpadają niezapowiedziani goście. A może spróbujecie ulepić je razem z dziećmi ? Myślę, że wszyscy będziecie się przy tym świetnie bawić :) ...

Tym razem nie chcę nic obiecywać. Nie będzie żadnego "Ja Ajurvega uroczyście przyrzekam przykładnie i regularnie blogować i ... ". Życie pisze tak zaskakujące scenariusze, że pewna jest tylko ta niepewność i ciekawość, co przyniesie jutro. A może za chwilę znów zwątpię, zarzucę powzięte postanowienia ? Ale wtedy - jeśli jesteś tam po drugiej stronie ekranu, czytasz mnie i w jakikolwiek sposób to moje pisanie i gotowanie Ci pomaga - proszę napisz mi o tym. Nawet jeśli będziesz jedyną, natchnie to we mnie nową nadzieję w sens swoich grafomańskich poczynań i przywoła do porządku.

Z pozdrowieniami,

Wasza Ajurvega 

P.S. Wszystkie zdjęcia, które tu widzicie pochodzą z opisanych w tym poście warsztatów i są zrobione przez Iwonę Artamonow. Iwonka, dziękujemy :)
 


 

sobota, 8 sierpnia 2015

Osobiste wynurzenia i Kurs gotowania wg Ajurwedy czyli Sattvic State of Mind cz. I


Pewnie i Wy nie raz doświadczyliście, że im dłużej coś odkładacie na później, tym trudniej to zrealizować. Nie muszę chyba mówić, że z tym samym zmagałam się w czasie mojej niebytności na blogu. Po tak długiej przerwie suchość w gardle, a (elektroniczne) pióro już nie takie lekkie. Wymawiać się mogę tysiącem wielkich i całkiem drobnych powodów. Chcę się jednak z Wami podzielić dwoma. Po pierwsze z dumą dziś mogę powiedzieć: I made it. Po trzech latach karkołomnych zmagań: o samodzielność, o " chleb i dach nad głową", finansową niezależność i przede wszystkim o swoją zawodową przyszłość - udało się. Dziś jestem fizjoterapeutką na początku swojej drogi. Z mnóstwem możliwości na horyzoncie, tysiącem pomysłów w głowie, sercem otwartym na nowe i rękoma gotowymi do pracy. Jeszcze nie wiem, co przyniesie jutro.
Ale wiecie co ? Jestem pewna, że to będzie najlepsze, co może mi się przydarzyć :)

Po drugie chcę Wam coś opowiedzieć. W tym celu potrzebuję jednak, abyście uruchomili swoją wyobraźnię. Użyję tu kulinarnego porównania, bo nie będę nawet udawać, że znam się na samochodach, które w takich sytuacjach wypadają najlepiej. A zatem wyobraźcie sobie, że od lat używacie dobrego blendera, może nawet kielichowego. Ma całkiem niezłą moc, może mielić, blenduje, miesza. Krótko mówiąc dobrze sobie radzi. Nie narzekacie, bo nie wiecie, że jest coś lepszego. Aż pewnego dnia dostajecie w prezencie ... thermomixa. Uwaga: nie, nie jest to prawdziwa historia. Jeszcze nie jestem jego szczęśliwą posiadaczką, ale na podstawie tysiąca ustnych przekazów nie mam żadnych wątpliwości, że ta legendarna maszyna godna jest tego porównania.  Czy domyślacie się co mam na myśli ? Ja "przesiadłam" się na przysłowiowego thermomixa zaledwie kilka dni temu. A wydarzyło się to na Kursie gotowania wg Ajurwedy w Centrum Promocji Zdrowia w Tarasce. Tak, to jest reklama. Bez żadnego skrępowania chcę Wam zareklamować - i miejsce i warsztaty. Pierwsze pokochałam już 5 lat temu i moja miłość z każdym dniem, każdą cegiełką, którą wkładam w tworzenie i udoskonalanie tego miejsca rośnie. Jeśli czujecie, że chcielibyście coś w swoim życiu zmienić - stać się zdrowszym, szczęśliwszym, realizującym marzenia - nie mogliście trafić lepiej. Taraska ma ofertę dla każdego. Zdecydowanie nie tylko kulinarną.

A same warsztaty ?  O tym przeczytacie już jutro ...A tymczasem na zachętę kilka zdjęć.







niedziela, 29 marca 2015

Wiosna pukająca w okno, różowe okulary, pierwsza sałatka i kultowy hummus


 
Pogoda ostatnio ukazuje nam bogatą paletę swoich możliwości, nieustannie zaskakując różnorodnością, żeby nie powiedzieć kapryśnością. Mimo tego niezaprzeczalnie nadeszła
W I O S N A. Mój ulubiony czas w roku. Czas porządków, także tych wewnętrznych. Czas, gdy wszystko budzi się do życia, a słońce intensywnie zasila swą energią.
 
Także mój organizm przestawił się już na tryb wiosenny i pierwszy raz po kilku miesiącach spod znaku ciepłych, gotowanych na parze i duszonych potraw, zapragnął sałatki. Takiej ze świeżych, soczystych warzyw, skropionych oliwą o cudownym aromacie z odrobiną soku z cytryny dla orzeźwienia. Wybrałam tłoczony na zimno olej z pestek dyni i choć długo, z uwagi na cenę, odmawiałam sobie kupna tego cudeńka, teraz mogę powiedzieć, że to najlepiej wydane kilkanaście złotych pod słońcem. Na łopatki rozłożył mnie już sam, mocno orzechowy, aromat. Smaku nawet nie będę próbowała opisać, po prostu jeśli jeszcze nie znacie, koniecznie musicie spróbować. Dla mnie to co najmniej odkrycie miesiąca. Ten ciemnobrązowy olej zamienił  zwykłą sałatę w wystawną ucztę. Przy tej sałatce zbladł nawet przygotowany parę godzin wcześniej humus, który obwieściłam najlepszym na świecie. Przepis na humus znajdziecie niemal na każdym blogu kulinarnym, ale mimo to podaję Wam swoją wersję, bo nieskromnie uważam, że jest wyśmienita.

Czy to ta przewrotna wiosna sprawia, że hiperbolizuje i tak rozrzutnie przydzielam miana „naj” każdej przygotowanej potrawie – nie wiem – ale nie pozwólcie się dłużej namawiać i nałóżcie moje kulinarne okulary. W nich świat wygląda naprawdę różowo J

WIOSENNA SAŁATKA
SKŁADNIKI:
dla 1 osoby

4 duże liście sałaty lodowej
garść liści szpinaku
1 mały pomidor
¼ papryki
niewielki kawałek czarnej rzepy
70-100 g miękkiego tofu, tofu wędzonego lub twarogu solankowego*
1 Łyżka tłoczonego na zimno oleju z pestek dyni
½ łyżeczki czosnku niedźwiedziego
1 Łyżka soku z cytryny
sól, pieprz

*ja użyłam twarogu solankowego otoczonego w czarnym pieprzu, świetnie nada się tez twaróg wędzony

PRZYGOTOWANIE:

Liście sałaty porwać (nie kroić!) na mniejsze kawałki i umyć na sitku razem z liśćmi szpinaku. Pozostawić do osuszenia. W tym czasie umyć pozostałe warzywa. Rzepę pokroić na cieniutkie półksiężyce, pomidory na ćwiartki lub ósemki (w zależności od wielkości), paprykę w dużą kostkę. Olej wymieszać z sokiem z cytryny i przyprawami. W misce połączyć wszystkie warzywa, wmieszać delikatnie olej, przełożyć na talerz i posypać pokruszonym tofu lub twarogiem.

 


HUMMUS czyli najsłynniejsza pasta świata
SKŁADNIKI:
dla kilku osób

1 puszka cieciorki na parze z puszki
2 Łyżki tahiny („masło” sezamowe)
sok z połowy cytryny
ok. 4 łyżek mleka roślinnego lub wody
1-2 ząbki czosnku
sól
świeżo mielony pieprz

Cieciorkę przepłuczcie na sitku wodą, aby pozbyć się nadmiaru soli. 1/3 cieciorki włóżcie do wysokiego naczynia, dodajcie kilka łyżek mleka i zmiksujcie za pomocą blendera typu żyrafa na gładko. Teraz dodajcie sok z cytryny, drobno posiekany czosnek, sól, pieprz oraz tahinę. Możecie kupić gotową tahinę lub tak jak ja przygotować ją samemu. Wystarczy podprażyć nasiona sezamu i konsekwentnie mielić je w blenderze z ostrzem w kształcie litery S do uzyskania gładkiej pasty (co jakiś czas zeskrobując nożem sezam ze ścianek). Według takiej samej procedury stworzycie też domowe masło orzechowe. Już chyba kiedyś pisałam, że patrzenie jak z nasion czy orzechów powstaje gładka pasta sprawia mi najwyższą przyjemność. Ale jestem kulinarnym freakiem, więc zrozumiem jeśli nie podzielicie mojej fascynacji :) Następnie dodajcie kolejną część cieciorki. Takie stopniowe dodawanie sprawi, że łatwiej Wam będzie ją dokładnie zblendować. To ważne, ponieważ pasta jest tym smaczniejsza, im bardziej gładka. Dodajcie tyle płynu, by pasta zachowała idealny balans między lejącą a zwartą kosnystencją. Ilość czosnku zależy od Waszych preferencji i od ilości ludzi, z jaką będzie Wam dane się tego dnia spotkać. Wedle uznania możecie też regulować ilość soku z cytryny. Et voila.

Sałatkę i humus spałaszowałam z pysznym bezglutenowym chlebem na zakwasie z amarantusa. Na zdjęciu widzicie też wersję obiadową z bulionem warzywnym.
P.S. Dajcie znać czy i Was te wiosenne połączenia wprowadziły w stan niemal ekstatycznego zachwytu i błogości J

sobota, 21 marca 2015

Kto rano wstaje ... ten je pyszne śniadanie: pudding kokosowo- jaglany z owocowym akcentem


Na pewno już nie raz słyszeliście, jak ważne jest śniadanie. Ja powiedziałabym, że jest tak samo ważne, jak każdy inny posiłek. Słuszniej byłoby zapytać nie "czy", a "co" i "jak" zjadłeś na śniadanie.
Początek dnia to najlepszy moment, by zjeść owoce (na szczęście dziś pierwszy dzień wiosny, więc nie muszę mówić, że zimą najlepiej duszone lub parowane :)). Starajcie się ich nie jeść po zachodzie słońca. Nie mieszajcie też z innymi produktami przez 0,5-1 godziny. Poza tym śniadanie to świetny moment, by posilić się czymś, co da nam energię na cały dzień. Kasza jaglana czy gryczana (tak, ona również świetnie smakuje na słodko) to idealne wybory. Ale jestem pewna, że to wszystko znacie już na pamięć. Może jednak zainteresuje Was, jakie wskazówki Ajurweda ma w kwestii "jak" jeść śniadanie. Mówi o tym Dinacharya czyli rytm dnia wg. Ajurwedy. Składa się na niego wiele elementów, ale powiem Wam o najważniejszych.

Nie od razu Rzym zbudowano i pewnie nie zrewolucjonizuje od razu Waszego stylu życia, ale ja, niegdysiejszy zdeklarowany nocny Marek, zapewniam, że Ajurweda wie, co mówi, gdy mówi, żeby kłaść się spać ok. 22 i wstawać razem ze słońcem. Ja dostosowałam tę zasadę do swoich możliwości czasowych i 23 to dla mnie optymalna pora na sen, aby rano bez najmniejszego problemu budzić się o 5.30 i mieć energię na cały dzień. Dostosowując się do naturalnego rytmu biologicznego pozwalacie organizmowi, by prawidłowo wykonywał wszystkie swoje zadania i pracował na Wasze zdrowie i dobre samopoczucie.

I dalej kiedy już wstanę z łóżka, jako zapalony młody adept Ajurwedy pierwsze kroki kieruję do kuchni, by zagotować wodę w czajniku. Mieszam ją z odrobiną chłodnej wody, czasami również soku z cytryny i wypijam stopniowo przynajmniej 2 szklanki. Na czczo wszystkie zastawki i połączenia między poszczególnymi narządami trawiennymi są otwarte, tak więc woda swobodnie przepłynie przez cały układ pokarmowy, dzięki czemu  rozluźni i rozszerzy naczynia krwionośne, nawilży masę kałową i najprościej mówiąc przepłucze nasze kiszki. To bardzo wspomoże proces eliminacji, Jeśli poprzedniego dnia rozsądnie dysponowaliście zasobami Waszego układu trawiennego, wypicie ciepłej wody rano pięknie wspomoże proces eliminacji zbędnych produktów przemiany materii.

W międzyczasie udaję się więc do łazienki. To czas na wypróżnienie. Teraz o kupię słów kilka. Choć WHO za zatwardzenie uznaje dopiero 3 dni nie robienia kupy, Ajurweda mówi, że każdy powinien odwiedzić toaletę na dłużej przynajmniej raz dziennie, najlepiej rano właśnie. Oczywiście na sukces w tej kwestii składa się wiele czynników, ale jeśli macie z tym problemy, na początek zacznijcie od kilku drobnych zmian:
1. Po pierwsze bardzo ważna jest pozycja, jaką przyjmujecie: im bardziej zbliżona do kucznej, tym lepiej ! Nie namawiam Was jednak do kucania na toalecie (choć nie jest to takie absurdalne, zwłaszcza w przybytkach publicznych). Wystarczy postawić nogi na podwyższeniu np. misce na pranie czy niskim stołku i lekko się pochylić. Nie tak dawno przeprowadzono na ten temat badania i udowodniono, że taka pozycja skraca czas wizyty w toalecie przynajmniej dwukrotnie (bodajże ze 130 do 50 sekund). Chodzi tu głównie o odpowiednie ustawienie odbytnicy. Przy okazji bardzo polecam Wam książkę "Historia wewnętrzna" Giuili Enders. To książka młodej pani doktor z Niemiec, która odkrywa przed nami mnóstwo sekretów niedocenianego układu pokarmowego, wynosząc na piedestał pomijane dotychczas jelita. Wskazuje na ich ogromną rolę i niezwykle ważne i różnorodne funkcje. Do tego jest wciągająca i czyta się ją jak dobrą powieść. Naprawdę warto :)

2. W czasie posiedzenia na tronie, skupcie się wyłącznie na głównym celu wizyty w toalecie. Nie czytajcie w tym czasie książek, gazet czy składu najnowszej maseczki do twarzy. Nie rozmyślajcie też o niebieskich migdałach. To tak jak z każdą inną czynnością. Efektywni jesteśmy tylko wtedy, gdy wykonujemy ją na 100 %. Czyli kiedy robicie kupę, nie rozdrabniajcie się i róbcie ją na 100 procent.
3. Jelito grube, które odpowiada za proces formowania masy kałowej uwielbia spokój, porządek i rutynę. Dlatego nawet, jeśli na początku nic z tego siedzenia nie wychodzi (również dosłownie), nie poddawajcie się. Po kilku dniach Wasze jelita, jeśli nie będziecie im w tym za bardzo przeszkadzać, powinny przyjąć do wiadomości, że poranek to czas na zrobienie kupy.

Możecie się śmiać albo pomyśleć, że mój wywód o kupie jest trochę nie na miejscu, ale bądźcie czujni. Ponownie odsyłam Was do książki Giulii Enders. Pisze w niej o tym, że naukowcy coraz częściej zaczynają łączyć problemy psychiczne jak depresja i obniżony nastrój właśnie z  nieprawidłową pracą jelit. Zresztą nie trzeba sięgać do badań. Po prostu odwołajcie się do sytuacji, w której sami mieliście w tej kwestii problem i przypomnijcie sobie, jak się wtedy czuliście.

Po wypróżnieniu czas na umycie zębów. To ważne, ponieważ w nocy niemal całkowicie wstrzymana zostaje produkcja śliny. To dlatego budzimy się spragnieni i czasem z nieprzyjemnym zapachem w ustach. W ślinie znajdują się substancje bakteriobójcze. W nocy zatem, kiedy ślina nie jest wydzielana, bakterie mogą w naszej jamie ustnej urządzić sobie dyskotekę. Umycie zębów pomoże organizmowi w ich usunięciu. Pamiętajcie jednak, by umyć zęby dopiero po napiciu się wody, nigdy jeśli jesteście spragnieni.

Na mój poranek składa się jeszcze znacznie więcej czynności, ale pewnie już zdążyliście zgłodnieć, dlatego kolejny krok to śniadanie. A przed Wami przepis na śmiesznie prosty i niezawodny budyń z kaszy jaglanej i własnej roboty mleka kokosowego (oczywiście możecie je zastąpić tym z puszki lub jakimkolwiek innym). To jak, dacie się namówić ?

SKŁADNIKI:
dla 2 osób

Mleko kokosowe:
75-100 g wiórków kokosowych
500 ml gorącej wody
kilka daktyli i/lub syrop np. z agawy
szczypta soli

laska wanilii
1/2 szkl. suchej kaszy jaglanej

garść mrożonych wiśni, malin lub innych owoców w temperaturze pokojowej (w sezonie świeżych)
ew. odrobina wody

PRZYGOTOWANIE:
Wiórki kokosowe i daktyle zalać połową gorącej wody i zostawić przynajmniej na kilkanaście minut (można też po prostu zostawić na noc). Po tym czasie dodać pozostałą częścią wody i zmiksować blenderem. Następnie przecedzić przez sitko, dokładnie odciskając całą wodę. Z pozostałych wiórek możecie zrobić genialne batoniki a'la bounty z bloga Oli : http://quitepossibleimpossibilities.blogspot.com/2015/02/ostatnie-okruchy-wiosny-nieco-kokosowe.html. Mleko postawić na ogniu, dodać laskę wanilii. W tym czasie w młynku do kawy zmielić na mąkę kaszę jaglaną. Kiedy płyn będzie bliski wrzenia powoli wmieszać w niego proszek, intensywnie mieszając trzepaczką, aby nie powstały grudki. Rozlać do szklanek lub salaterek do 3/4 wysokości. Teraz zajmijcie się musem. Są dwa wyjścia: owoce możecie dusić przez kilka minut w rondelku, na koniec rozgnieść delikatnie widelcem lub dodać trochę wody i zblendować. Musem wypełnić naczynie. Najlepiej smakuje jako śniadanie do łóżka dla kochanej osoby.

Smacznego :)




poniedziałek, 9 marca 2015

Resuscytacja, kiczeri i wieści bardzo Ajurwedyjskie


Od co najmniej kilku dni przygotowywałam się mentalnie, by resuscytować tę stronę. Wiecie co mnie powstrzymywało ? Delikatny rumieniec wstydu, który oblewał moją twarz za każdym razem, gdy wspominałam Ajurvegę i sposób, w jaki przez ostatnie tygodnie ją zaniedbałam. Jednak im usilniej próbowałam oddalić wyrzuty sumienia, tym intensywniej pąsowiało moje oblicze. Dlatego przekornie z okazji wczorajszego święta Kobiet powzięłam męską decyzję - dziś choćby świat spaść mi miał na głowę, przywrócę Ajurvegę do życia.

Wracam z niebyle czym. Większości tego, czego nauczono nas w trakcie kilkunastu lat edukacji szkolnej, zupełnie nie wykorzystujemy w dorosłym życiu. Przedmiotów, które objaśniają jak funkcjonuje organizm ludzki i wyjaśniają, co kryje się w naszym wnętrzu można szukać ze świecą. Dlatego ja bujający w obłokach pragmatyk, miłością absolutną pokochałam Ajurwedę. Czy wspominałam już, że jest to najbardziej praktyczna nauka, jaką znam ? Ten starożytny hinduski system medyczny w prosty sposób wyjaśnia zawiłości, które każdy z nas powinien znać, aby długo cieszyć się życiem w zdrowiu i szczęściu. Jako że w naturze naszej leży lenistwo, przez co samemu bardzo trudno zrobić pierwszy krok w stronę bardziej świadomych wyborów żywieniowych, pozwolę sobie na reklamę. Chciałabym serdecznie zaprosić Was na dwa ajurwedyjskie warsztaty, które są znakomitą okazją, by popełnić właśnie ten pierwszy najtrudniejszy krok. Pierwszy warsztat dla praktyków, amatorów gotowania, tych którzy chcą, ale jeszcze nie wiedzą jak - Kurs gotowania według Ajurwedy (23-26 kwietnia). Tematem przewodnim będzie jak gotować, żeby było i smacznie i zdrowo. Będzie dużo wspólnej praktyki i świetnej zabawy. Kurs poprowadzi Kaushani Desai z Indii, światowej sławy nauczyciel Ajurwedy. Jest to wydarzenie wyjątkowe również dla mnie, ponieważ będę te warsztaty tłumaczyć. Druga propozycja skierowana jest zwłaszcza dla umysłów ścisłych, którzy lubią najpierw zdobyć solidne podstawy teoretyczne, by potem móc je wprowadzać w życie. Warsztat Styl Życia według Ajurwedy (2-3 maja) prowadzony przez lekarza specjalistę dr Saurabha Pardeshi z Indii. To już druga edycja. Miałam okazję brać udział w pierwszej i rekomenduję Wam ten kurs z całego serca. Połączenie charyzmy i ogromnej wiedzy doktora są mieszanką wybuchową. Dr Saurabh od kilku lat prowadzi swoją praktykę lekarską w Europie (w tym w Polsce), dzięki czemu świetnie potrafi przełożyć wiedzę starożytnych Indii na polskie realia. Obydwa warsztaty odbywają się w pięknie położonym Centrum Promocji Zdrowia w centralnej części Polski. Więcej szczegółów tutaj:
KURS GOTOWANIA
WARSZTATY AJURWEDY

Na koniec gratka dla podniebienia. Potrawa, którą przygotowałam należy do podstawowych dań w kuchni indyjskiej. Jest bardzo pożywna, oczyszczająca i wspomagająca trawienie. Jest tak prosta w wykonaniu i smaczna, że często wybieram ją na główny posiłek dnia. W zasadzie składa się z trzech składników: ryżu basmati, fasolki mung i masła klarowanego. W tym przypadku nie warto stosować zamienników. Dotyczy to zwłaszcza ghee-  bez niego kiczeri wiele traci na smaku. Jeśli jednak nie używacie żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego, zastąpcie ghee olejem kokosowym. Do kiczeri możecie dodać też dowolne warzywa. Moim zdaniem jednak najlepiej smakuje z samą marchewką lub bez żadnych dodatków.


KICZERI
dla 1-2 osób

SKŁADNIKI:
1 garść ryżu basmati
1 garść żółtej fasolki mung (łuskanej) ew. żółtej soczewicy
1 marchewka
1 Łyżka ghee (masło klarowane) + ew. do polania
1/2 łyżeczki czarnej gorczycy (opcjonalnie)
1/2 łyżeczki kminku rzymskiego
1 płaska łyżeczka kurkumy
sól

PRZYGOTOWANIE:
Ryż i fasolkę wymieszać, wypłukać dwukrotnie i namoczyć na ok. jedną godzinę (nie jest to konieczne, ale przyspieszy czas gotowania). Marchewkę pokroić w drobną kostkę. W garnku z grubym dnem dobrze rozgrzać masło klarowane, dodać czarną gorczycę i kminek. Kiedy się uprażą dodać kurkumę, a po chwili pokrojoną marchewkę. Podsmażać marchew przez kilka minut, po czym dodać ryż i fasolkę (bez wody, w której były moczone). Dobrze wymieszać i zalać gorącą wodą. Woda powinna przykrywać mieszankę o kilka cm, ponieważ kiczeri najlepiej smakuje, gdy ryż i fasolka się rozgotują. Gdy woda zacznie wrzeć wsypać soli, zmniejszyć ogień i gotować przez ok. 20-30 minut pod przykryciem do wchłonięcia całego płynu. Jeśli zajdzie potrzeba dolewać ciepłej wody w trakcie gotowania.

Drodzy Czytelnicy, Ajurvego - jak mawia mój tata: przeżyliśmy, choć śmierć była blisko. Pierwszy kryzys twórczy za nami.

Więcej grzechów nie pamiętam,

Wasza Paulina <3

wtorek, 13 stycznia 2015

Żeby życie miało smaczek ... raz kolendra, raz kardamon cz. I


Przyprawy zasługiwałyby na oddzielnego posta nawet gdyby chodziło tylko o niepowtarzalny smak, jaki nadają potrawie. A robią znacznie więcej dobrego. Na ich dobroczynne właściwości wskazywały już wszystkie starożytne systemy medyczne. Wiele z naszych babć jeszcze zna i stosuję tę wielowiekową mądrość, jednak jako przedstawiciele młodszych pokoleń, (w większości) nie mamy  na ten temat najmniejszego pojęcia. Ajurweda wskazuje na lecznicze działanie wielu z nich  i podaje sposoby wykorzystania przypraw w rozmaitych dolegliwościach. O tym jak wygląda ajurwedyjska domowa apteczka i o praktycznym pozakulinarnym wykorzystaniu przypraw opowiem Wam już za kilka dni, dziś natomiast zacznę od podstaw.

Przyprawami mogą być korzenie, kora z drzew lub nasiona –w całości lub zmielone. Zioła to przeważnie liście, łodygi lub kwiaty. Ich ogromna różnorodność sprawia, że nie sposób wymienić wszystkie. Pozwólcie zatem, że zapoznam Was z najważniejszymi i najczęściej przeze mnie używanymi.

KOLENDRA (ang. Coriander) – dostępna w liściach oraz w nasionach. Liście kolendry są w Indiach tak popularne, jak u nas natka pietruszki. Jest jedną z niewielu przypraw, która ma właściwości wychładzające. Jest podstawą wielu masali. Napar z nasion kolendry powinien również uchronić nas przed problemami trawiennymi, jeśli zdarzyło się nam przejeść.

KMINEK INDYJSKI/ KMIN RZYMSKI (ang. Cumin) – delikatny w smaku, jest podstawowym składnikiem mieszanek curry. Rozgrzewa i poprawia trawienie. Dlatego warto o niej pamiętać kiedy przygotowujemy potrawy ciężkostrawne oraz rośliny strączkowe.

KOZIERADKA/ METHI (ang. Fenugreek) – ma właściwości rozgrzewające. Stosuje się je w chorobach dróg oddechowych oraz, gdy chcemy pobudzić laktację u matek karmiących. Do masali dodajemy ją jako ostatnią z nasion, ponieważ bardzo szybko się przypala i nabiera gorzkiego smaku.

AJWAN/ ADŻWAN (ang. Celery seeds) – należy do rodziny selerowatych. Wykorzystuje się go w daniach pikantnych oraz z użyciem mąki cieciorkowej. Z powodzeniem można go również dodać do naparu np. z imbiru. Ma wiele właściwości leczniczych np. w nudnościach, biegunce, wzdęciach. Uważany jest za afrodyzjak. Niektórzy zalecają go jako remedium dla mężczyzn przeżywających kryzys wieku średniego.

KURKUMA (ang. Turmeric) – spożywana w postaci sproszkowanej. Działa rozgrzewająco. Ma intensywnie żółty kolor, dzięki czemu jest znanym barwnikiem spożywczym, także w domowym zaciszu (jeśli jednak dodamy w nadmiarze, wyczuwalny będzie jej gorzki smak). Ma wiele wspaniałych właściwości – oczyszcza krew, usprawnia pracę wątroby, wspomaga trawienie, jest pomocna u cukrzyków. Dlatego dodaję ją do niemal każdej potrawy.

KOPER WŁOSKI/ FENKUŁ (ang. Fennel) – ma słodki smaki i właściwości wychładzające. W smaku przypomina anyż lub lukrecję. Wspomaga trawienie i odświeża oddech (uprażony na sucho i żuty). Moim sposobem na poprawienie strawialności strączkowych jest gotowanie ich właśnie w „herbacie” z kopru włoskiego.

CYNAMON (ang. Cinnamon) – doskonale znany w Polsce. Najlepiej kupować w postaci lasek i mielić samodzielnie. Ma właściwości bakteriobójcze, stymuluje wydzielanie śliny, przynosi ulgę przy dużym pragnieniu i suchości w ustach. Wzmacnia i ożywia tkanki. Jest naturalnym środkiem czyszczącym i napotnym. Pomocny na przeziębienia i kaszel. Należy jednak używać z umiarem.

IMBIR (ang. Ginger)– dostępny w postaci świeżej lub sproszkowanej. Ma wszechstronne zastosowanie w kuchni, a także jako naturalne remedium na wiele schorzeń – napar imbirowy z cytryną i miodem świetnie sprawdzi się w zimne wieczory, zwłaszcza przy przeziębieniu; świetny okaże się też przy niestrawności, bólu brzucha czy w chorobie lokomocyjnej.

CZARNUSZKA (ang. Black cumin/ nigella)- jej małe czarne nasiona przypominają w zapachu cebulę, w niektórych miejscach wykorzystuje się je też jako substytut pieprzu. W medycynie stosowana jako środek na niestrawność, a także w celu wywołania skurczy porodowych i przyspieszenia laktacji. W kuchni natomiast świetna do dań z ryżu, kasz, z warzywami.

GAŁKA MUSZKATOŁOWA (ang. Nutmeg) – można używać ją do dań słonych i słodkich. Najlepiej ścierać ja bezpośrednio przed użyciem, ponieważ szybko traci zapach i smak. Stosowana z umiarem wzmaga apetyt i jest pomocna przy nudnościach i biegunce.

ASAFETIDA (ang. Asafetida) – pochodzi z żywicy drzewa. Dostępna w postaci sproszkowanej, wymieszana z mąką. Ma intensywny zapach i smak, który przypomina cebulę i jako jej zamiennik jest często używana. Ma właściwości lecznicze. Podobno jest tak skutecznym środkiem na wzdęcia, że może wyleczyć z niestrawności nawet konie.

SZAFRAN (ang. Saffron)- przyprawa luksusowa, zwana królem przypraw. Kwiat krokusa, z którego pochodzi, ma tylko trzy nitki szafranu, więc na jeden 1 kg szafranu potrzeba ok. 140 tysięcy zerwanych ręcznie kwiatów – stąd jego niebotyczna cena. Odrobina szafranu  wystarcza jednak na długi czas. Autentyczny szafran ma przyjemny i delikatny zapach. Wykorzystuje się go do barwienia i aromatyzowania słodyczy, potraw z ryżu oraz napojów. Należy go podprażyć i zamoczyć w łyżce ciepłej wody lub mleka.

CZARNA GORCZYCA (ang. Black mustard seed) – jest jedną z podstawowych przypraw w kuchni indyjskiej. Ma ostry smak i lekko orzechowy zapach. Jej właściwości lecznicze wykorzystuje się np.  w schorzeniach reumatycznych.

KARDAMON (ang. Cardamon) – doskonała przyprawa do słodyczy i dań mlecznych. Ma wiele drogocennych właściwości m.in. dla układu krwionośnego i trawiennego. Poza tym poprawia oddech.

TAMARYNDA (ang. Tamarind) – bardzo kwaśna przyprawa pochodząca z ogromnych strąków tropikalnego drzewa. Najwygodniejsza w użyciu jest pasta z tamarydnowca. Jeśli jest niedostępna, podobny smak można uzyskać przez zmieszanie soku z cytryny z trzcinowym cukrem.

W jaki sposób używać tych wszystkich przypraw w kuchni, aby wydobyć ich smak, jak przygotować swoją mieszankę oraz w jakiej kolejności je dodawać dowiecie się już niedługo, dziś natomiast skosztujcie przepisu na puree z ziemniaków i warzyw z wykorzystaniem podstawowej mieszanki przypraw w kuchni indyjskiej zwanej garam masalą.   
 
Przepis na PUREE Z WARZYW Z GARAM MASALĄ


Ziemniaki + dowolne warzywa np. seler, pietruszka, bataty (w proporcji ok. 1:1)
sól, pieprz
garam masala – ok. 1 łyżeczki na 4-5 sporych warzyw
sok z cytryny
ghee/ masło klarowane
ew. woda z gotowania warzyw

Ziemniaki i wszystkie warzywa obierz (z wyjątkiem batatów) i ugotuj razem na parze do miękkości. Nie szkodzi jeśli warzywa mają różny czas gotowania. Ważne, aby ziemniaki były miękkie, reszta warzyw może być trochę twardsza. Przełóż do miski, rozgnieć widelcem, dodaj pozostałe składniki i wymieszaj. Jeśli puree jest za suche możesz dodać odrobinę wody z gotowania warzyw.  Jeśli lubisz, puree możesz posypać natką pietruszki lub koperkiem.

PRZEPIS NA GARAM MASALĘ:

4 Łyżki nasion kolendry
2 Łyżki nasion kminku indyjskiego
2 łyżeczki nasion kardamonu
2 Łyżki ziaren czarnego pieprzu
1 łyżeczka całych goździków
2x 5cm laski cynamonu

Każdą z przypraw upraż oddzielnie, a następnie zmiel w młynku. Przechowuj w szczelnym pojemniku. Garam masala świetnie sprawdza się do dań z soczewicy, kaszy – zwłaszcza gryczanej i warzyw. Dodawaj ją do potraw pod koniec gotowania lub przed samym podaniem.

 
Opracowane na podstawie: dr Vasant Lad, Ayurveda The Science of Self-Healing oraz Adiraja dasa, Kuchnia Kryszny indyjskie potrawy wegetariańskie oraz strony internetowej www.przyprawowy.pl

sobota, 10 stycznia 2015

Ciasteczka tysiąca możliwości


 
Zainspirowana pysznymi ciasteczkami jęczmiennymi Sante postanowiłam stworzyć swoją domową bezcukrową wersję. Oto rezultaty. Ciasteczka są bardzo smaczne, chrupiące z zewnątrz i miękkie w środku. Do tego przygotowuje się je w 5 minut i równie szybko znikają z talerza. Są bardzo sycące i pożywne, dlatego świetnie nadają się na drugie śniadanie lub podwieczorek. Jak zawsze możecie bawić się składnikami. Jęczmień zastąpić owsem, gryką, prosem.Ciastka możecie też przyprawić kardamonem lub wzbogacić suszoną żurawiną, kawałkami czekolady, orzechami, kakaem. Sky is the limit.

SKŁADNIKI:

1 szkl. Perłowej kaszy jęczmiennej
1,5 szkl. Płatków jęczmiennych
1,5- 2 Łyżek siemienia lnianego + 6 Łyżek wody
2 Łyżki wiórków kokosowych (najlepiej zmielonych)
5-6 Łyżek ghee/ oleju kokosowego
szczypta soli
ok. ½ szkl. Dowolnego syropu

PRZYGOTOWANIE:
Kaszę jęczmienną dokładnie zmielić w młynku, wymieszać z płatkami, wiórkami kokosowymi i solą. Siemię lnianę zmielić i wymieszać z 6 łyżkami wrzącej wody. Odstawić na kilka minut. Siemię w tej postaci jest znakomitym substytutem jajek w wypiekach. Sypką masę połączyć z ghee, a następnie sz siemieniem i syropem. Ja użyłam ok. 4 łyżki melasy trzcinowej, którą rozpuściłam w ½ szkl. Gorącej wody. To samo można zrobić z cukrem palmowym jageery. Świetne będą też syrop z agawy, klonowy i każdy inny. Piekarnik rozgrzać do 180 stopni. Ręce zwilżać ciepłą wodą i formować  ciastka dowolnej gramatury, wyłożyć na papierze do pieczenia i piec przez ok. 25 minut – aż będą mocno zarumienione. Najlepsze są, gdy ostygną -  wtedy stają się chrupiące.


czwartek, 8 stycznia 2015

Roślinny pasztet w dwóch odsłonach


Nie znam osoby , która by ich nie lubiła. Świetnie nadają się nie tylko do kanapek, ale też jako dodatek do głównego dania. Można je przygotować z kaszy, warzyw czy strączkowych, które zostały nam po obiedzie.  W uproszczeniu przepis wyglądałby tak: zblendować to, co akurat mamy pod ręką z mielonymi pestkami/ orzechami i/lub kaszą jaglaną, dowolnie przyprawić, dodać kilka łyżek tłuszczu i zapiec. Są proste w przygotowaniu i po prostu smaczne. Mowa oczywiście o wegetariańskich pasztetach. Dziś przedstawiam Wam dwie zupełnie różne w smaku wersje. Przepisy możecie wykorzystać w pełni lub tylko jako insipirację. Nie bójcie się eksperymentować.  Pierwsza pasztetowa propozycja - z soczewicą - przypomina w smaku pasztety mięsne. Druga jest delikatniejsza, mocno warzywna i mi akurat bardziej przypadła do gustu, ale to już kwestia indywidualna.


PASZTET WARZYWNY


SKŁADNIKI:
na 1 dużą lub 2 małe keksówki

1 łodyga selera naciowego
1 por
1 pietruszka mała
2 marchewki
nieduży kawałek selera
3 Łyżki koncentratu pomidorowego
1/2- 3/4 szkl. suchej kaszy jaglanej
3/4 szkl. mielonych pestek słonecznika
czarnuszka
sól
papryka wędzona
kurkuma
kminek
tymianek
rozmaryn
pieprz
1/3 szkl. oleju + 2-3 Łyżki oleju/ghee do smażenia

PRZYGOTOWANIE:

Seler naciowy pokroić na półokręgi, por przekroić wzdłuż i postąpić jak z selerem. Resztę warzyw zetrzeć na tarce. Rozgrzać 2-3 Łyżki tłuszczu, dodać kminek i czarnuszkę, po chwili paprykę i kurkumę. Najpierw dodać por. Kiedy się zeszkli, wmieszać resztę warzyw . Podsmażać je przez chwilę, dodać odrobinę ciepłej wody i dusić przez kilkanaście minut. W tym czasie wypłukać kaszę jaglaną i ugotować ją w dwukrotnie większej ilości wody z odorbiną soli i kurkumy. Kiedy warzywa będą całkowicie miękkie, dodać koncentrat, sól, pieprz i zioła. Wymieszać z kaszą, olejem i mielonymi pestkami i delikatnie zblendować. Przełożyć do wyłożonej papierem do pieczenia keksówki. Można ozdobić suszonymi pomidorami. Piec w rozgrzanym piekarniku w 180 stopniach przez ok. 40-45 minut ( aż boki zaczną odchodzić od blachy). Uważać, aby za mocno nie spiec pasztetu, bo będzie za suchy.


PASZTET Z SOCZEWICY


SKŁADNIKI:
na 1 dużą lub dwie małe keksówki

3/4 szkl. suchej soczewicy zielonej/ brązowej
1/2 szkl. suchej kaszy gryczanej
3/4 szkl. zmielonych płatków owsianych
2 Łyżki skrobii ziemniaczanej/ kukurydzianej
1/3 szkl. oleju
2 Łyżki garam masali
1 łyżeczka cynamonu mielonego
sól
papryka ostra
4 liście laurowe
4 ziela angielskie
2 Łyżki powideł śliwkowych
1 łyżeczka musztardy
garść suszonej żurawiny
ew. zmielony sezam/ orzechy do przyozdobienia

PRZYGOTOWANIE:

Soczewicę wypłukać i namoczyć na ok. godzinę. Kaszę i soczewicę ugotować do miękkości w osobnych garnkach z zielem angielskim i liściami laurowymi i solą (w 2-2,5 krotnie większej ilości wody). Ugotowane produkty wymieszać w jednym naczyniu z przyprawami, zmiksować blenderem, dodać skrobię, płatki owsiane, olej. Na koniec wmieszać suszoną żurawinę i przełożyć do keksówki. Wierzch pasztetu można posypać mielonym sezamem lub dowolnymi orzechami. Piec w 180 stopniach przez ok. 45 minut (zależy to również od wielkości keksówki).